Pierwsze pytanie, dlaczego pechowy?
Wszystko zaczęło się od tego, że zgłosiłyśmy się na rajd "Czyste
Góry". Jak sama nazwa wskazuje, zbieraliśmy śmieci goniąc po jakiś
krzakach, drzewach tylko po to bo inni nie potrafią swoich odpadów wyrzucić do
kosza. Jest to wkurzające, gdyż z każdym następnym krokiem było coraz więcej
śmieci, oczywiście warunki klimatyczne jak zawsze w naszym przypadku były wręcz
idealne (wyczujcie ten piękny sarkazm) stojąc w błocie po kolana, czując jak
wiatr policzkował nas gradem, uświadomiłyśmy sobie, że błędem było wstawać z
łóżka. W dodatku na godzinę 7:15..
A właśnie, co do wstawania, od tego zaczął się ten cały koszmar. Nasza kochana Pani profesor, która uczy nas już niecały rok geografii, zapomniała o nas w wyniku czego musiałyśmy biegnąc za pociągiem. Na szczęście zdążyłyśmy, ale nawet się nie zorientowała , że dołączyłyśmy. Po chwili niepewnym krokiem podeszła do nas pytając się czy jesteśmy z nią. W pociągu było kilka szkół, które także uczestniczyły w rajdzie, całe szczęście.. bo tak to byśmy nawet nie wiedzieli gdzie wysiąść.ZERO organizacji i jakiekolwiek odpowiedzialności ze strony pani profesor, ale to nic w porównaniu do tego co było dalej.UWAGA! UWAGA ! Tak, zgubiliśmy się w górach :-) Po pięciu godzinach nieustannego marszu na Golgote (Hala Boracza) zatrzymaliśmy się na chwile, zadając jedno podstawowe pytanie: Proszę Pani, gdzie my jesteśmy?Po tych słowach Pani profesor, w rozmyśleniu wyciągnęła swoje "różowe okularki" ,rozłożyła delikatnie mapę, następnie jeżdżąc po niej palcem przez dłuższą chwile namysłu zadała to samo pytanie. Stojąc jak brudne rumuny, które chcą sprzedać tani dywan za 2,50 (przepraszamy, ale dokładnie tak wyglądaliśmy) zauważyliśmy inną grupę, dołączyliśmy do nich i udało się nam wyjść z gór. Droga powrotna była drogą niekończąca się. Straciłyśmy kontrole nad nogami, które same nas prowadziły. Zmęczone, brudne i głodne ciągnące za sobą worek śmieci tylko po to, by wyrzucić je do kontenera. W szkole, w której mogliśmy odpocząć i coś zjeść odbywały się losowania i konkursy. Mój numerek wygrał jakże przydatną i ważną w życiu plastelinę. Tak, 17 letnia Weroniczka dostała plastelinę, a 5 letnia dziewczynka piłkę do siatki. Tyle wygrać! Po 2 godzinach zorientowałyśmy się, że nie ma nikogo z naszej grupy. Pani profesor nie wspomniała o tym, że można jechać do domu. Miałyśmy do wyboru czekać godzinę na nią albo dostać się do domu samemu ogarniając transport. Wybrałyśmy to drugie. Siadając w kawiarence i konsumując fastfoody (tak było) zobaczyłyśmy sznurek autobusów jadących w stronę naszej miejscowości. W tym momencie już nic nas nie mogło zdziwić. Pocieszając się hot dogiem czekałyśmy na moja mamę. Warto było przeżyć fajna przygodę w extremalnych warunkach ze zgrana grupa. Przynajmniej przyczyniłyśmy się do jednego- posprzątałyśmy góry.Ale mówiąc szczerze, celem naszej wycieczki była 5 z geografii z wagą 3.
A właśnie, co do wstawania, od tego zaczął się ten cały koszmar. Nasza kochana Pani profesor, która uczy nas już niecały rok geografii, zapomniała o nas w wyniku czego musiałyśmy biegnąc za pociągiem. Na szczęście zdążyłyśmy, ale nawet się nie zorientowała , że dołączyłyśmy. Po chwili niepewnym krokiem podeszła do nas pytając się czy jesteśmy z nią. W pociągu było kilka szkół, które także uczestniczyły w rajdzie, całe szczęście.. bo tak to byśmy nawet nie wiedzieli gdzie wysiąść.ZERO organizacji i jakiekolwiek odpowiedzialności ze strony pani profesor, ale to nic w porównaniu do tego co było dalej.UWAGA! UWAGA ! Tak, zgubiliśmy się w górach :-) Po pięciu godzinach nieustannego marszu na Golgote (Hala Boracza) zatrzymaliśmy się na chwile, zadając jedno podstawowe pytanie: Proszę Pani, gdzie my jesteśmy?Po tych słowach Pani profesor, w rozmyśleniu wyciągnęła swoje "różowe okularki" ,rozłożyła delikatnie mapę, następnie jeżdżąc po niej palcem przez dłuższą chwile namysłu zadała to samo pytanie. Stojąc jak brudne rumuny, które chcą sprzedać tani dywan za 2,50 (przepraszamy, ale dokładnie tak wyglądaliśmy) zauważyliśmy inną grupę, dołączyliśmy do nich i udało się nam wyjść z gór. Droga powrotna była drogą niekończąca się. Straciłyśmy kontrole nad nogami, które same nas prowadziły. Zmęczone, brudne i głodne ciągnące za sobą worek śmieci tylko po to, by wyrzucić je do kontenera. W szkole, w której mogliśmy odpocząć i coś zjeść odbywały się losowania i konkursy. Mój numerek wygrał jakże przydatną i ważną w życiu plastelinę. Tak, 17 letnia Weroniczka dostała plastelinę, a 5 letnia dziewczynka piłkę do siatki. Tyle wygrać! Po 2 godzinach zorientowałyśmy się, że nie ma nikogo z naszej grupy. Pani profesor nie wspomniała o tym, że można jechać do domu. Miałyśmy do wyboru czekać godzinę na nią albo dostać się do domu samemu ogarniając transport. Wybrałyśmy to drugie. Siadając w kawiarence i konsumując fastfoody (tak było) zobaczyłyśmy sznurek autobusów jadących w stronę naszej miejscowości. W tym momencie już nic nas nie mogło zdziwić. Pocieszając się hot dogiem czekałyśmy na moja mamę. Warto było przeżyć fajna przygodę w extremalnych warunkach ze zgrana grupa. Przynajmniej przyczyniłyśmy się do jednego- posprzątałyśmy góry.Ale mówiąc szczerze, celem naszej wycieczki była 5 z geografii z wagą 3.
A oto kilka fotek z wycieczki: